Sprawa miała miejsce w piątek i to nie 13, a 27 kwietnia.
Standardowo, jak co roku pojechałem do stacji diagnostycznej po przegląd okresowy. Wyszedł wesoły pan diagnosta: obejrzał tablice czy czasem nie jest zagięta, odmierzył linijką średnicę rury wydechowej, spojrzał na swiatła i gdy już myślałem, że powie 64 PLN i rozstaniemy się w przyjaznej atmosferze, wlazł do swojej kanciapy i po kilku sekundach wylazł z deską i calówką

Myślałem, ze będzie chciał mi tą deskę złamać na plecach (może zgwałciłem jego córkę na przejsciu dla pieszych ?

Pytam się chłopa czy coś zgubił ? A on mi na to, że "wysokość zawieszenia fartucha ochronnego na tylnym kole musi wynosić nie wyżej, niż 15 cm od osi koła ! "

Jednym słowem, chlapacz ktory jest seryjnie montowany w RC46 i wisi na wysokości 25cm od osi koła jest sprzeczny z naszym prawem !
Strzeliłem karpia, ale nie poddałem się i powiedziałem mu, że nawet sprytne, małe rączki skośnych inżynierów nie były w stanie zaspokoić fantazji naszych (p)osłów.
Diagnosta i tak swoje "prawo, prawo, prawo..."
Skończyło się na tym, że albo wywierce otwory w plastiku i przykrecę, przyspawam, przykleje na kropelkę, przysmarkam kawał ohydnej gumy, aż do ustawowej wysokości, albo nici z przeglądu

Powiedziałem mu, "daj mi pan kawałek gumy to ją wcisne pod tablice a za płotem ją wypierdole"

Gość mi powiedział, że i tak by mi fotkę strzelił jak ta guma u mnie wisi


Wcześniej już miałem różne dziwne akcje na stacji w postaci "wjeżdzaj pan na rolki"

